PoWtŚrCzPtSoNd
0102030405
06070809101112
13141516171819
20212223242526
27282930 31

Udostępnij:

Życie na pełnych obrotach

Czwartek, 30 sierpnia, 2018, #NGO, #Aktualności, #Liderzy Dąbrowskiej Pozarządówki

Rozmowa z Czesławem Kanią, społecznikiem z urodzenia, człowiekiem o wielu pasjach zakochanym w Dąbrowie Górniczej.

 

Grzegorz Cius: – Co chwilę ktoś do Pana dzwoni, pisze wiadomości albo pozdrawia z ulicy. Ma Pan aż tylu znajomych?

Czesław Kania: – Trochę ich jest, nie ukrywam. Ale mnie to nie męczy. Wręcz przeciwnie, daje siłę do życia. Poza tym, w takim mieście, jak Dąbrowa Górnicza trudno nie mieć znajomych. No chyba, że się spędza czas jedynie przed telewizorem. Ale kto wychodzi z domu, na pewno się nie nudzi i nie narzeka na brak towarzystwa. Taka już jest ta Dąbrowa.

 

– „Taka” – czyli jaka?

– Dla mnie to ukochane miasto. Jestem z nim związany od zawsze. Tylko z tego powodu, że w Dąbrowie nie było wolnej porodówki, urodziłem się w Sosnowcu, ale całe życie spędziłem tutaj, czyli u siebie. Tak sobie nieraz trochę filozoficznie myślę, że wzrastałem razem z Dąbrową Górniczą i Dąbrowa wzrastała również ze mną. Zmieniałem się ja i zmieniało się miasto. Z całą rodziną mieszkaliśmy najpierw w czynszowej kamienicy przy nieistniejącej już dzisiaj ul. Batorego. Teraz w tym rejonie stoi między innymi Szkoła Podstawowa nr 20. Bawiliśmy się na ulicy wyłożonej kocimi łbami i na wielkiej hałdzie, która codziennie powiększała się o tony żużlu przywożonego z ówczesnej Huty Dzierżyńskiego. Tam robiliśmy olimpiady – letnie i zimowe. W tym kurzu rywalizowaliśmy, kto dalej rzuci kamieniem, czyli takim naszym dyskiem, kto dalej skoczy z górki albo przeskoczy przez patyk. W zimie ta gigantyczna hałda robiła za tor saneczkowy. Dzisiaj w tym miejscu stoi park wodny, a całkiem niedawno na naszej dawnej trasie zjazdowej wybudowano hotel. To niesamowite, jak zmieniło się to miasto. Po tej hałdzie, dziurach z wodą i kurzu nie ma śladu. Jest piękny park ze ścieżkami i siłowniami. A mnie z dzieciństwa zostały wspomnienia i zamiłowanie do działania w grupie.

 

– Pański dom został zburzony?

– Tak, te stare kamienice wyburzono, a my przenieśliśmy się do nowych bloków przy ul Kościuszki. Tutaj mieszkam do dzisiaj. Ale Dąbrowa Górnicza to dla mnie również miejsce nauki i pracy. Zawodu uczyłem się w „Sztygarce”, no i jak większość absolwentów tej szkoły aż do emerytury pracowałem w górnictwie. Jak to się między nami emerytami mówi, zacząłem w „Zawadzkim”, skończyłem w „Paryżu”. Chodzi tutaj oczywiście o dąbrowską kopalnię. Robota była ciężka. Woziłem materiał na przodek, jeździłem maszyną i byłem dysponentem. Ale znajdowałem czas na rozrywkę. Jeszcze w szkole zaraziłem się krótkofalarstwem. Jaka to była pasja! Do dzisiaj pamiętam nasze hasło wywoławcze – SP9 PDG. Ganialiśmy z krótkofalówkami po lesie, zdobywając punkty przy namierzaniu najsilniejszego sygnału. To były zawody w „łowach na lisa”. Poza tym ponad granicami i morzami nawiązywałem łączność z kolegami krótkofalowcami z całego świata. To był nasze ówczesne telefony komórkowe i nasz Internet. Zresztą pasji miałem znacznie więcej.

 

– Po tej ciężkiej pracy w kopalni?

– Robota była okropna, ale tym bardziej, w nielicznych wolnych chwilach, szkoda było czasu na nudę. Jak większość górników byłem działkowcem. Tej pasji jestem wierny do dzisiaj. Wspólnie z kolegami budowaliśmy altanki. Jeden drugiemu pomagał, a za materiał służyło to, co było pod ręką. Nikt przecież nie miał dostępu do normalnych materiałów budowlanych. Jako elektryk robiłem ludziom w altankach instalacje. Oczywiście wszystko za darmo, w ramach sąsiedzkiej pomocy. Tak zostało do dzisiaj. Na działkach jest jedna wielka wspólnota. Ja noszę do kolegi papryczki, bo akurat jest urodzaj, a on mi daje ładne pomidory albo ogórki. Inny wychuchał śliczne kabaczki, a ktoś z końca działek bogatą sałatę. Wszyscy wzajemnie chwalą plony i dzielą się z sąsiadami.

 

– Z tego co wiem, te stare pasje powiększył Pan o nowe zainteresowania.

– Nie boję się nowych czasów. One też są bardzo ciekawe i niosą ze sobą wiele dobra. Trzeba być tylko otwartym na ludzi, życzliwym i gotowym do współpracy. Dlatego działam w kilku dąbrowskich stowarzyszeniach i organizacjach pozarządowych. Chętnie się włączam także w rozmaite społeczne akcje realizowane w naszym mieście. Wiele można zdziałać wspólnie ze znajomymi, przyjaciółmi czy ludźmi, którzy są gotowi poświęcić swój czas dla innych. No i nie ukrywam, że lubię ruch, bo od dawna wiadomo, że sport to zdrowie.

 

– Żona nie narzeka, że wiecznie nie ma Pana w domu?

– Na szczęście mam kochającą i mądrą żonę. Zresztą ona także nie lubi siedzieć w domu. Teraz np. w ramach akcji „Aktywność 50+” chodzi na ćwiczenia do parku Hallera. Poza tym podziela wiele moich pasji i ma dużo wyrozumiałości.

 

– Kim są Pańscy znajomi ze stowarzyszeń i organizacji pozarządowych, którzy podobnie jak Pan nie znoszą nudy?

– Znajomych mam wielu i nie wszyscy aktywni ludzie muszą od razu należeć do jakiejś organizacji. Najważniejsza jest chęć wspólnego działania i spędzania wolnego czasu. Tutaj wiek praktycznie nie gra roli. Chociaż muszę przyznać, że osoby starsze mają po prostu mniej obowiązków i dlatego podczas rozmaitych akcji seniorzy stanowią większość. Wśród nich zdarzają się nawet osoby dobiegające setki. Nie tak dawno na gimnastykę przyszedł dąbrowianin, który ma 96 lat. Z uśmiechem powiedział, że na aktywność sportową nigdy nie jest za późno. W naszych rajdach rowerowych, wędrówkach czy sprzątaniu świata biorą również udział ludzie z różnym wykształceniem i zawodowym doświadczeniem. Ale to także nie ma najmniejszego znaczenia. Z wiekiem wszystko się zaciera, a ludzie bardziej patrzą na to, czy ktoś jest miły, sympatyczny i otwarty na drugiego człowieka niż sytuowany czy rozpoznawany na mieście.

 

– Co zrobić, żeby więcej ludzi obudziło w sobie sportową i społeczną aktywność?

– Najważniejszy jest pierwszy krok. Trzeba się pozbyć niepotrzebnych lęków i przyjść na pierwszą lepszą imprezę organizowaną w naszym mieście dla seniorów. To może być spotkanie w bibliotece na wspólnym czytaniu książek, spacer po parku albo krótka gimnastyka z instruktorem. Kto raz przyjdzie, na pewno nie pożałuje i przekona się, że wspólne spędzanie czasu wolnego ma znacznie większą wartość niż siedzenie przed telewizorem czy narzekanie przy osiedlowym sklepie. Równie cenne jest ponowne odkrycie starej prawdy, że znacznie więcej cieszy dawanie niż branie. Dlatego udział we wszelkich akcjach społecznych dla dobra wspólnego albo innych osób jeszcze słabszych od nas, wciąga jak narkotyk i nadaje nowy sens życiu seniora.

 

– Dziękuję za rozmowę.